- O czym mówią? - zapytał podchodząc Fox.
- Cii. - przerwałam nasłuchując dalej. - Na pierwszy front puszczają smoki. O Boże..
- Co? - wypytywał
- Ciii! - Nie wierzyłam w to co słyszę. - Mają dwa naprawdę potężne smoki. Dadzą je na koniec żeby powybijać resztę, na pierwszą linię też idą smoki. Kukulkan nie walczy, pójdzie na końcu.
- Ale tam są dwa smoki!
- Ale Kukulkan to smok Chaosu! Jest najlepszy! Nie ma lepszych smoków, a smok chaosu jest jeden. Spokojnie. Da radę. - zapewniłam.
- Tak jest.
- Dowódczyni! - wykrzyknął kary pegaz.
- Horajzon czego tu chcesz?! Wracaj do Moon'a pupilku.
- Będę walczył.
- Nie dasz rady.
- Dam.
- Zginiesz.
- Martwisz się o mnie? - tym pytaniem mnie wkurzył.
- Do broni. - spojrzałam mu w oczy. - Midas!
- Tak? - stawił się jeden z wojowników.
- Daj tej ciamajdzie miecz.
- Tak jest! - wojownik rzucił miecz prosto w pegaza. Ten ledwo go złapał.
- Pff - prychnęłam. - Fox? Ty nie walczysz.
- Ale..
- Żadnych ale. Twój gad aż rwie się do walki. Musisz z nim zaczekać.
- Dobrze,
- Twój smok może mu pomóc. - zaproponował Horajzon
- Co? Nie, nie, ja, nie.. - zaczęłam się jąkać. Musiałam ją chronić. W końcu ona miała się w razie wypadku opiekować Inferno.
- Dlaczego? Twój smok może wywołać w tamtych dwóch pragnienie śmierci i same się zabiją nawzajem. Chyba, że.. tchórzysz..
- JA?! Nigdy! Fox, weź Ambrose! - po tych słowach usłyszałam galop. Moje uszy natychmiast skierowały się w stronę zachodnią. - WYPUŚCIĆ SMOKI! - krzyknęłam. Smoki wystartowały jak strzały. Zaczęła się Wojna. Kiedy dostrzegłam ciała obcych smoków na ziemi i to jak nasze atakują już konie wiedziałam o co chodzi.
- Naprzód! - krzyknęłam i ruszyliśmy w stronę wrogów. Ostatnie co pamiętam to to, że leżałam na ziemi, walki ostatnich koni, przerażonego młodszego brata wypuszczającego nasze smoki...
~~Nie wiem kiedy~~
Podniosłam osłabiony łeb. Pierwsze co poczułam, to przeszywający ból w nodze, podniosłam się by po chwili upaść. Wokół mnie leżały ciała obcych koni. Obcych barw.. Zamknęłam oczy. Po chwili rana się zagoiła. Usłyszałam szelest skrzydeł. Był za cichy jak na smoka, w sam raz na dużego konia. Błyskawicznie schowałam skrzydła, zamknęłam oczy i zmieniłam umaszczenie na bułaną. Coś wylądowało obok mnie.
- Jednak żyjesz. - usłyszałam znów ten głos, którego nie chciałam znać. - więc będzie jeszcze jednak okazja..
- CO PROSZĘ?!! - mimo bólu zerwałam się na równe nogi. - nie będzie ŻADNEJ okazji. - prychnęłam i poszłam w kierunku obozu. Pierwszą bitwę przeżyłam, przeżyję następną?
To Be Continued
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz