- Może zrobisz coś bardziej twórczego niż leżenie całymi dniami ? - zapytała .
Uwagi matki mnie już nie obchodziły . Słyszałam je milion azy dziennie .
- Nie mam siły - odparłam sarkastycznie .
Marco nadal smarował na ścianie, ale tym razem ,,kwadratową kulkę '' . Rodzicielka wróciła do wychwalania brata . Od tych przesłodzonych tekstów aż robiło mi się niedobrze .
- Ale pięknie syneczku - mówiła do mojego brata matka .
- I jak tu dalej żyć ! - myślałam .
Nagle w głowie zrodził mi się plan ucieczki . Musiałam poczekać do wieczora . Czułam, jakby zas zatrzymał się miejscu, a ja byłam tylko jego zabawką . Czas się dłużył w nieskończoność . Myślałam, że ta męczarnia się nigdy nie skończy .
Wieczrem spakowałam wszystkie potrzebne mi rzeczy . Upewniłam się, że wszyscy śpią . Ostatni raz spojrzałam na miejsce moich narodzin . Odleciałam ku zachodzącemu Słońcu . Przez parę godzin samotnie leciałam nad lasem, który był spowity mgłą . W dole było widać strumienie i różnego rodzaju jeziora . Było już po północy, a ja byłam wyczerpana lotem . Zniżyłam lot i wylądowałam nad wielkim jeziorem . Od niego odbijały się gwiazdy, a księżyc odbijający swe światło o taflę jeziora wyglądał jak ,,Białe Słońce '' .
Usiadłam przed zbiornikiem wody i wpatrywałam się w jego dno .
- Czy na pewno dobrze zrobiłam ? - mówiłam do siebie.
W odpowiedzi usłyszałam tylko szum lasu . Wstałam i udałam się do widzianej pzy jeziorze jaskini . Położyłam się w niej i zasnęłam zmęczona podróżą .
Następnego dnia obudziłam się w południe . Słońce świecące w całej swej okazałości na niebie oślepiło mnie . Przez parę chwil miałam czarne kropki przed oczami . Usiadłam i się z tego otrząsnęłm . Wzbiłam się w niebo i pofrunęłam przed siebie . Po paru godzinacgh wylądowałam na polanie, aby się posilić przed daldzym etapem podróży . Nagle obok mnie pojawiły się inne klacze .
- Jaka śmiała - mówiła jedna z klaczy - Nawet nie jest w nazym stadzie, a zajada trawę na naszym terytorium .
- Oj przepraszam, chciałam zacząć od was, czyli dna, aby potem piąć się po ,,drabinie'' w górę - zripostowałam .
Klacz wyglądała na zdziwioną moją odpowiedzią . Nic nie odpowiedziała, tylko po prostu odeszła ze swoją ,,grupą wsparcia'' . Chwilę tam jeszcze zostałam, po czym czym prędzej odleciałam . Leciałam nad wieloma krainami, ale żadna z nich nie przypadła mi do gustu . Nagle na horyzoncie zauważyłam wielki dąb . Kiedy podleciałam bliżej, to zauważyłam zabudowania różnego rodzaju . Był to Bassalt, który znałam z opowieści ojca . Ominęłam straż i bramy, po czym wleciałam do centrum tętniącego życiem miasta . Po dokładnym zapoznaniu się z miastem weszłam do gospody . Była ona cała zapełniona końmi, a pod oknem jako jedyny wolny, stał mały stoliczek dwu osobowy . Usiadłam przy nim czekając na kelnera . Po paru minutach się zjawił .
- Co podać ? - zapytał .
Po przestudiowaniu karty dań w końcu wybrałam .
- Dwa razy marchewki z musem kokosowym - powiedziałam niemal śpiąc .
Zapłaciłam kelnerowi odpowiednią sumę i czekałam na moje zamówinie .
Nagle w gospodzie otworzyły się dzwi . Weszła nimi prawie białam klacz . Dosiadła się do mnie i zaczęł czytać kartę dań . Po paru minutach przyszło moje zamówienie . Zabrałam się za pałaszowanie . Dwie porcje zjadłam w trymiga .
- Sama czy z kimś ? - zapytałam klacz odrywając się od czytania karty dań .
- Sama - odparłam kończąc drugą porcję .
Klacz się trochę zdziwiła, ale próbowała nie okazywać tego po sobie .
- Tak w ogòle jestem Milliete - powiedziałam z pełnym pyskiem marchewek i umorusana musem z kokosa .
- Fallen Ember - odparła klacz.
Razem wyszłyśmy z gospody rozmawiając . Przeszłyśmy przez wiele miejsc . W końcu dotarłyśmy do polany z wieloma jaskiniami . Trochę się zdziwiłam tym widokiem , a klacz wykrzykęła :
- Witamy w Heaven Hooves
Po chwili otoczył mnie krąg koni .
Zaliczone!
Nagrody tradycyjnie w sklepie, ale od siebie chciałabym dodać do nich 10(p) za wyjątkowe opowiadanie, które poruszyło moje serce. Gratuluję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz