Konie, ludzie, nawet pory roku.
Rozmyślałem o tym bardzo długo. Lubie rozmyślać, chociaż na zewnątrz tego nigdy nie pokazuję. Siedziałem nad jakimś małym wodospadem. Pochyliłem się, żeby napić się ze źródła, kiedy nagle powstrzymał mnie czyjś głos.
Odwróciłem się jak poparzony i z ulgą spostrzegłem, że to tylko jakaś klacz. Chociaż nie, słowo tylko nawet w połowie nie oddaje tego, co zobaczyłem.
- Nie radzę. - powiedziała tajemnicza klacz wwiercając się we mnie wzrokiem swoich nieziemskich oczu. Klacz widząc moje pytające spojrzenie westchnęła i kontynuowała nieco chrapliwym głosem, na którego dźwięk sama się skrzywiła. - Sia zatruła tę wodę dawno temu... - klacz spojrzała na moment przed siebie, jakby wracając myślami do tamtej chwili. Po upływie kilku chwil potrząsnęła głową i wróciła do naszej przerwanej rozmowy. A raczej - jej rozmowy, bo ja się jeszcze ani razu nie odezwałem. - Tak czy siak nie pij jej. - wzruszyła ramionami, szperając w małej torbie. Po chwili wyjęła z niej mały, szklany bukłak mieniący się wszystkimi kolorami tęczy. Chwyciła go zręcznie i napełniła wodą ze źródła, z którego przed chwilą zakazała mi pić. Nic z tego nie rozumiałem.
- To zaczarowane naczynie ma magiczny filtr w ściankach. Spójrz, jeśli nalejesz doń coś zatrutego, to ścianki wyciągną truciznę, a same zmienią wtedy kolor. W zależności od tego, jak substancja była szkodliwa, kolor ścianek jest inny. O wilku mowa... - powiedziała, potrząsając naczyniem, które teraz było całe czarne. - O tym mówiłam. Czarny to kolor oznajmiający najwyższy stopień zagrożenia. Bez obaw, teraz możesz się napić.
Klacz podała mi bukłak, a ja niepewnie upiłem łyk, po czym oddałem go jej z powrotem.
- Dziękuję. - powiedziałem swoim normalnym, asertywnym głosem. - Ale nie potrzebuję niczyjej pomocy. - wycedziłem przez zęby.
< Angua? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz