Strony

niedziela, 15 lutego 2015

Od Tosy Inuit

Wczoraj były Walentynki i jak zwykle, nikt a nikt nie życzył mi nawet szczęścia.
- Nie mam powodzenia w miłości - szepnęłam sama do siebie i zeszłam z łóżka. Westchnęłam i wyszłam na dwór. Przynajmniej nie tylko ja jestem niekochana. Ostatnio, no cóż, całe rodziny się rozpadają. Bravo został sam, a Kleofasa rzuciła Barwinka. Ja, gdybym tylko mogła kogoś pokochać, nie rzuciłabym go nigdy, nigdy...
- Nigdy! - krzyknęłam, a znad pobliskiego jeziora wzniosła się chmara pięknych żurawi. Zaraz, gdzie ja doszłam? Podniosłam łeb do góry, usiłując nie musieć przekraczać bagien, by zobaczyć, co jest po drugiej stronie. Ujrzałam tam ogiera karej maści. Był umięśniony i postawny, z dwiema rogami i pięknymi, czarnymi skrzydłami. Umięśniony koń przeleciał przez bagno i wylądował przede mną, lustrując mnie wzrokiem. Nie odezwał się nawet słowem.

W końcu ja przerwałam ciszę, usiłując odejść z tego dziwnego miejsca, jednak on zatrzymał mnie.
- Kim jesteś, i czy jesteś z tamtego stada?
Jego głos był aksamitnie zimny. Zimny jak lód, jak zmrożona skała. Spytał o to bez cienia jakichkolwiek uczuć.
- Jestem Tosa, i tak, pochodzę stamtąd. Czemu ty tam nie dołączysz?
- Ja? Jestem wolnym strzelcem - przyznał i uraczył mnie wywodem o swym życiu - Urodziłem się na Zwiędłych Wrzosowiskach, w tych czasach, kiedy głośno było o klaczy, która narodzinami zabiła swoją matkę...
- To ja.
Ogier podniósł łeb i przestał żuć wodorosty, które wyrwał spod tafli wody.
- To moja magia...
Ogier podszedł do mnie i obejrzał mnie.
- Od początku czułem, że promieniuje od ciebie niesamowita energia - powiedział, nieco już łagodniejszym i cieplejszym głosem.
Skinęłam głową i spojrzałam mu głęboko w oczy. Dopiero teraz zauważyłam, że brak mu jednego z nich. Miejsce prawego oka zajmowała krwawiąca jeszcze blizna. Otworzyłam usta, by powiedzieć mu coś, ale usłyszałam dźwięk trąby z rogu koziorożca.
- O nie, zebranie! - ryknęłam i odskoczyłam w stronę przeciwną, niż stał ogier - Wybacz, jeszcze jutro przyjdę...
- Omen.
Skinęłam głową z uśmiechem.
- Tak, jeszcze jutro przyjdę, Omen.
Pobiegłam w stronę siedziby Atlantici. Nie było to zebranie, a komunikat o śmierci Fall'a. Zaraz po nim wróciłam na bagna, ale Omena już nie było.

.:Następnego dnia:.

Następnego dnia, w południe, gdy dotarłam na bagna, Omen już tam czekał. Przez cały dzień on pokazywał mi bagna, ale wieczorem, gdy poszliśmy do jego jaskini, on zaproponował mi nocleg. Zgodziłam się. Kiedy położyłam się, Omen usiadł obok mnie.
- Kocham cię - szepnął - I nie, to nie za wcześnie.
- Ja też.
Zasnęliśmy w swoich objęciach. Pierwszy raz czułam, że ktoś mnie kocha.

.:Rano:.
Gdy rano obudziłam się, zamiast Omena znalazłam list.
,, Droga Toso!
Twoje stado dowiedziało się o nas. Muszę uciekać, bo kiedyś dopuściłem się morderstwa jednego z jego członków. A ty, kochanie, jesteś w ciąży. Przepraszam. Omen."
Usiadłam na ziemi i rozpłakałam się.

.:Koniec:.

Krótkie wyjaśnienie: Tak, Tosa jest w ciąży. Uzyskałam na to pozwolenie Administratorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz