- Okeeey? - powiedziałem, ale on tego nie zrozumiał. Byłem bardzo zaciekawiony, z nastawionymi uszami i przekrzywioną głową przyglądałem się małemu człowiekowi. Na moje oko miał rok, ale w ludzkich to chyba 12 czy coś? Dziwnie liczą tam czas.. Jakiś ochrypły głos zawołał
- Szybciej! Jak długo można?!
- Już idę Sir! - odpowiedział chłopiec i zabrał Tikani.
- Co?! NIE! - Zamknął za mną boks.
- Wybacz piękny. - zwrócił się do mnie mały, a następnie w stronę ochrypłego głosu. - Proszę pana, a może Ten konik to zrobi?
- Nie. Zrobi to Lancelot
CO OZNACZA "TO ZROBI" ?! JAKI LANCELOT?!
- TIKANI!? Nie bój się! Już do ciebie idę! - Nie wiedziałem o co chodzi. Przeraziłem się jeszcze bardziej. Z boksu wyprowadzili też masywnego ogiera i prowadzili w jednym kierunku. Do małego pomieszczenia na końcu korytarza. Zacząłem kopać najmocniej jak potrafiłem. Oberwałem górną osłonę z rur i wyskoczyłem na zewnątrz. Strasznie piekła mnie noga. Drzwi zaczęły się zamykać, więc przyspieszyłem. Nie wyrobiłem zakrętu, Wpadłem na ścianę, a na mnie spadł wieszak z czymś podobnym do góry kantarów. Wstałem i cwałowałem dalej. To nic nie dało. Zamknęli drzwi przed moim nosem. Walnąłem w nie głową. Straciłem przytomność.
<Tikani?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz