Strony

sobota, 14 lutego 2015

Od Atlantici CD. Fall'a

Stanęłam jak wryta. R a k? N o w o t w ó r? Nie... To niemożliwe. Pokręciłam przecząco głową i spróbowałam się zaśmiać, ale z moich ust dobył się tylko odstraszający rechot. Spojrzałam na ojca. Był taki jak dawniej; silny, przystojny... Co mogło pójść nie tak?
- Ojcze, to...
- Cii, skarbie, jest dobrze. Nie zostało mi wiele czasu - rzekł, zaczynając dusić się suchym kaszlem. Podbiegłam do niego i złapałam w samą porę, zanim upadł. Ojciec spojrzał mi w oczy.
- Wiem, że sobie poradzisz... - znowu zakaszlał, a ja jęknęłam cicho. Do oczu napłynęły mi łzy. Jak mogłam nie zauważyć? Przecież musiały pojawić się jakieś oznaki...
  Spojrzałam na Fall'a. Dopiero teraz zauważyłam; sine wargi, posiwiałe włosy, słabe nogi i stawy... Boże, jak mogłam to przeoczyć?! To moja wina... gdybym tylko się zainteresowała!
- Kochanie, musisz iść naprzód. Prowadź to stado do szczytu potęgi.. - znów zaczął się krztusić, a ja nie mogłam pohamować narastającego we mnie szlochu. Zapłakałam. - Sanarion to dobry koń. On ci pomoże.
- Tato, nie... Nie zostawiaj mnie samej...
- Nie jesteś sama. - Usłyszałam za sobą głos. Głos, który znam. Odwróciłam się i zobaczyłam matkę. Wydawała mi się taka realna, namacalna, prawdziwa... Wysunęłam kopyto, żeby ją dotknąć, ale to tylko przeleciało przez jej ciało, jak zbłąkana strzała przecinająca powietrze. Matka spojrzała na mnie ze smutnym wyrazem twarzy.
- Przykro mi.
  Zapłakałam. Tak bardzo mi jej brakuje. Brakuje mi jej ciepła, jej głosu. Brakuje mi jej samej. Histerycznie próbowałam złapać jej ducha, płacząc przy tym jak wariatka. Moje ciało tępo przepływało przez pulsującą warstwę energii, którą teraz stała się moja matka.
  Nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam, jak Ember podchodzi do ojca, a jej warstwa energii gładzi go po czole.
- Już niedługo. Chciałabyś coś powiedzieć ojcu, zanim odejdzie?
  Zapłakałam histerycznie.
  I nagle doznałam olśnienia.
  Nie mogę pozwolić mu umrzeć.
  Rzuciłam się w ich stronę, przecinając energię matki. Słyszałam jej krzyki, błagania, bym tego nie robiła. Ale wszystko było zamazane. Słyszałam tylko coraz płytszy oddech mojego ojca i majaczenie jego serca. Wyjęłam sztylet, który zawsze ze sobą noszę i nacięłam kawałek swojej skóry. Czerwona, metaliczna maź spłynęła mi po kopycie.
  Nastawiłam nogę nad serce ogiera i kiedy Fall miał wydać ostatni dech, kropla krwi powoli zaczęła skapywać.
  Była już blisko.
  Formowała się kropla.
  Już tylko chwila...
  I nagle wszystko okazało się stracone. Poczułam jak ktoś łapie mnie od tyłu i odciąga z niewiarygodną siłą. Kropla mojej krwi kapnęła tuż obok ciała mojego ojca. Próbowałam się wyrwać, kopałam, gryzłam, krzyczałam, przeklinałam. Na nic. Mogłam jedynie patrzeć jak z mojego ojca odchodzi życie. Ujrzałam cienką warstwę energii, która wypływa z mojego ojca.
  Wyrwałam się oprawcy i musnęłam ustami jeszcze żywe ciało ojca.
- Kocham cię, tato...
  Kiedy oderwałam usta od sinych warg Fall'a, on był już tylko energią.

< Sanarion? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz