- Witaj, witaj! - krzyczał podskakując na swoich krótkich nogach, co wyglądało iście komicznie. Parsknęłam śmiechem - Toso, wiesz może, że Helfrick zerwał z Inulettą?
- Ah... - pokiwałam głową z powagą, chociaż nie wiedziałam, kim był Helfrick i czy Inuletta była jego warta. Podeszłam do stoiska Karlsenna, jedynego myśliwego i zamówiłam piętnaście kilgoramów mięsa z sarny. Krasnolud udał się na zaplecze, aby spakować to i owo, a Boromir nadal raczył mnie opowiadaniem o tymj jakiż to Helfrick jest niedobry i zły, i jak miał czelność zerwać z Inulettą... Moje cierpenia ukrócił Karlsenn, który podał mi tobołek z mięsem sarny. Kiedy zawiesiłam go sobie na plecach ogarnęło mnie przemożne uczucie złamania sobie co najmniej kręgosłupa. Zastanawiałam się czy to ja jestem słaba, ale zaprzeczyły temu słowa Karlsenna.
- Dodałem piętnaście kilogramów gratis.
Uśmiechnęłam się, usiłując wyglądać na zadowoloną, ale raczej nie wyszło mi to zbyt dobrze... Dojście do domu Atlantici i oddanie jej dwudziestu kilogramów mięsa sarny zajęło mi dwie godziny. Te dwadzieścia kilo miało być do użytku przez resztę smoków. Ledwo żywa dałam radę wrócić do domu, podać Stalkerowi kolację i położyć się do łóżka.
.:Następnego dnia:.
Obudził mnie niezbyt przyjemny odgłos wymiotowania obok mojego łóżka. Był to Stalker, co dziwne, zwymiotował nie na czarno, o co podejrzewałabym go, ale na zielono-żólto. Zaniepokoiło mnie to nieco, ale przypomniałam sobie, że mój smoczek wczoraj postanowił splądrować ule krasnoludów.
- Przejadłeś się? - spytałam smoczka, ale ten już spał.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam głową, ale w sercu dalej czaił mi się niepokój. Pójdę do Bassaltu, kupię sobie mydło i przy okazji popytam krasnoludy, czy przypadkiem nie mają czegoś na trawienie dla smoków. Spojrzałam jeszcze raz na Stalkera i wyszłam. Cwałem pobiegłam do Bassaltu, gdzie przywitał mnie przerażony Boromir.
- Toso! Toso! - krzyknął i wybiegł przede mnie, ale widząc mnie cwałującą - i niezbyt wiedzącą jak się zatrzymać - uskoczył na pobocze. Ja zatrzymałam się.
- Toso, ktoś zatruł mięso sarny, które wczoraj kupiłaś!
Serce mi stanęło. Zbladłam, a później zczerwieniałam.
- K-kto?! - ryknęlam - I-i czym?!
- Herflick je zatruł, sokiem z wilczej jagody i jakąś nieznaną nam trucizną! Zabija w cztery północe, a jedyną odtrutką jest Szklana Magnolia pilnowana przez mantykory.
Zapałałam nienawiścią do Herflicka. Mantykora była lwem z przednią łapą orła, ogonem skorpiona i wężowym językiem. Uskoczyłam do tyłu i pogalopowałam do domu, zabrać prowiant. Kiedy weszłam do środka widok mnie przeraził. Stalker marniał w oczach. Otarłam łzy, spakowałam prowiant, a smoczka oddałam pod opiekę Atlantici, nie tłumacząc, po co idę.
- Toso, smoki zachorowały, wszystkie!
Spojrzałam na Atlanticę z łzami w oczach.
- To moja wina, więc idę to odkręcić.
Nie czekając na odpowiedź pobiegłam w stronę cmentarza. Tylko tam rosły Szklane Magnolie i tylko tam żyły mantykory...
Po dotarciu na miejsce w oczy rzuciła mi się wielka Szklana Magnolia z dokładnie piętnastoma płatkami, tyleż, ile było smoków. Jedynym zmartwieniem była śpiąca przy niej wielka mantykora płci męskiej. Podeszłam na palcach do magnolii i zerwałam ją. Pisnęłam ze szczęścia, ale było to ,,o jedno piśnięcie za daleko". Mantykora wstała i rzuciła się na mnie. Usiłując chronić magnolię skoczyłam na mantykorę i wbiłam jej róg w pierś. Mantykora ryknęła, pacnęła mnie łapą i uciekła. Ja odbiłam się od drzewa i wylądowałam na ziemi. Zignorowałam rany na plecach i popędziłam do Atlantici.
- Atlantico, mam lekarstwo! - pisnęłam, podałam Atlantice lekarstwo i zasnęłam na środku drogi. Atlantica uśmiechnęła się.
.:Koniec:.
Zaliczone!
Nagrody w sklepie c;
Za oryginalne użycie słów i wyobraźnię ode mnie dostajesz 5 (p)!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz