Jak co wieczór wybrałam się na krótki spacer po okolicy, jednak tym
razem spacer mi się nieco przedłużył ponieważ zauważyłam jakiś cień, coś
jakby ktoś mnie obserwował. Z początku chciałam zawrócić, lecz moja
ciekawość wygrała. Podążałam za cieniem jak zaczarowana choć wiedziałam
że coś tu nie gra. Nie wiadomo kiedy zastała mnie całkowita noc i
jedynym źródłem światła był sam księżyc oraz gwiazdy, więc moje pole
widzenia było dość ograniczone. Ile już podążałam za tym cieniem ?
Godzinę ? A może nawet i więcej ? Chciałam zawrócić lecz po prostu nie
potrafiłam. Zapewne byłam już daleko od terenów stada i wątpię abym
znalazła drogę powrotną. Pomimo zmęczenia szlam dalej świadoma że za
każdym najmniejszym krzakiem, drzewem czy kamieniem czai się okrutna
śmierć. Po jakimś czasie doznałam cudownej ulgi, nareszcie mogłam
odpocząć lecz byłam zbyt zmęczona aby choćby stać a co dopiero wracać.
Niewiele myśląc położyłam się aby choć trochę odpocząć, lecz nie na
długo ponieważ zza drzewa powoli wyszedł zabójca mej rodziny. Niemalże
od razu poderwałam się i zaczęłam biec przed siebie, po kilku minutach
biegu odwróciłam łeb by zobaczyć czy nadal za mną biegnie, ani żywej
duszy. Myśląc że niebezpieczeństwo minęło zwolniłam i zaczęłam szukać
drogi powrotnej. Znikąd tuż przed mym pyskiem pojawi się on. Pomimo
mojej dość szybkiej reakcji wbił mi swe ostre jak brzytwa pazury w
brzuch. Biegłam przez las z śmiercią na plecach. Przed nami był wąwóz -
jedyna szansa aby pozbyć się go raz na zawsze. Chwile potem spadałam
lecz nie sama. Jedyne co czułam to ulga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz