- No wiesz ciociu, - zacząłem - tata wyruszył na misję szpiegowską z
której już nie wrócił. Czekaliśmy na niego cały rok aż w końcu ja
wyruszyłem na pierwszą misję. Było to w tym samym miejscu gdzie On
poszedł.. Gdy dotarłem na miejsce gdzie według mapy miała się znajdować
pustynia okazało się, że jest tam stado. Ono nie było takie zwykłe... To
byli kanibale. Dopiero osiągnąłem pełnoletność a już mogłem zginąć.
Konie z tamtego stada odkryli moją kryjówkę i mnie związali.
Zaprowadzili do starej szopy i zostawili. Mówili coś w nieznanym. obcym
języku. Gdy rozejrzałem się po ścianach zauważyłem mnóstwo skór koni.
Wśród jednych była Biało-brązowa ze szczególnym znakiem strzały na
prawym boku. Zacząłem płakać, ogarnęła mnie taka furia, że od razu się
wydostałem. Zabrałem skórę, choć mnie to strasznie odrażało, bo nie
chciałem tego widzieć ale wybiegłem z szopy po drodze zabijając trzech
lub.. czterech z tamtego stada i biegłem czym prędzej do domu. Nie
zrozum mnie źle Ember... Nie chciałem ich zabijać - rozpłakałem się,
miałem do siebie żal bo to takie "niemęskie "
- Spokojnie. Rozumiem. Co było dalej? - dopytywała się
- Byłem wtedy takim dzieciakiem. Chciałem to ukryć przed mamą. Zabrałem
tą skórę tylko dlatego, żeby pochować tatę tam, gdzie jego dom.. I
zrobiłem to, pochowałem go ale po jakimś miesiącu mama umarła.. Stało
się to gdy jakieś leśne zwierzęta wykopały resztki i przyniosły pod nasz
dom.. Wiesz Ember, nie chcę o tym rozmawiać. Ból minął bo to przecież
już ponad rok ale .. to dość nieprzyjemne - Zakończyłem grymasem
< Ember? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz