Poszedłem na spacer do lasu Kaskady. To moje ulubione miejsce i raczej
nikt by się temu nie dziwił w porównaniu do mrocznego cmentarza, miejsca
w którym pewien koń z naszego stada został opętany przez Caruso, lub
pustynię gdzie można uschnąć. Gdy spacerowałem ulubioną ścieżką po
której przechadzałem się swego czasu z siostrą i mamą usłyszałem dźwięki
kopyt. Ktoś tu szedł. Gdybym był wojownikiem z pewnością stanął bym na
środku z mieczem w dłoni, ale byłem tylko szpiegiem, więc czym prędzej
ukryłem się w najbliższych krzakach. Mając nisko głowę zauważyłem obok
mnie tylko kopyta i białe zwinnie poruszające się nogi. To była klacz.
Gdy spojrzałem w górę nie mogłem uwierzyć własnym oczom! MAMA?!
- To tylko iluzja. - usłyszałem obok mnie i zerwałem się na równe nogi.
To była Tikani. Gdy ją zobaczyłem odsapnąłem i odwróciłem nie
dowierzając głowę w kierunku matki która nie zauważając niczego szła
dalej.
- Niekiedy las robi takie "triki" Pokazuje czego chciałbyś najbardziej, ale to tylko widok. Nie porozmawiałbyś z nią.
- Jestem już dorosły. - odpowiedziałem udając, że matka mnie już nie obchodzi.
- Tak, tak. - uśmiechnęła się klacz
- Co tu robisz? - zagadałem
<Tikani? Co tu robisz? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz