Rosły tam prastare dęby, mieniące się raz szkarłatnym, raz liliowym, czasem nawet złotożółtym światłem, które odbijało się od ich kory. Miejsce to było
niepowtarzalnie piękne, choć wiła się przezeń jedynie jedna dróżka, wzdłuż której rosły, co prawda śmiertelnie niebezpieczne, ale piękne, muchomory.
Gdy tylko weszłam na tęże dróżkę zwolniłam do kłusa i delektowałam się pięknem lasu. Ptaki śpiewały, kilka wiewiórek skoczyło z drzewa na drzewo, po prostu
było cudnie. Kilka marnych razy wydawało mi się, iż słyszę tupot końskich kopyt, lecz wzięłam to na szalę zmęczenia. W końcu dotarłam na mą ulubioną polanę i
zaniepokoiłam się. Nie wiedziałam czemu, ale czułam, iż nie jestem tu sama. Zarżałam cicho i z przerażeniem, gdy ujrzałam przemykającego między drzewami.
Przysiadłam na zadnich nogach z chęcią ucieczki, gdy nagle ten koń wypadł zza drzew i, niestety, wpadł prostao na mnie.
- Uważaj jak biegasz! - krzyknęłam i szybko, po budowie ciała, oceniłam, że był to ogier.
- Jestem Tosa - warknęłam i próbowałam odejść, jednak on mnie zatrzymał.
- Czekaj!
Obróciłam się.
< Jakiś ogier? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz